W
związku ze Świętami i Nowym Rokiem (oraz ponieważ dziki nie lubią zimy)
przez dłuższy czas nigdzie nie chadzałem. Jednak ostatnio wybraliśmy
się z A i K na małą kolację na mieście. Pierwotny plan był taki, abym w
końcu mógł spróbować czegoś w GR Bistro na Górskiego (w zasadzie adres
to Szpitalna 8). A i K uwielbiają tam chodzić i chcieli mnie też tam
zabrać. Ale ku ich ogromnemu zdziwieniu okazało się, że nie było wolnych
stolików! (Chyba pierwszy raz ever…). Mam jednak nadzieję, że wkrótce tam trafię jako gość i będę mógł Wam opisać wrażenia.
Po dłuższym namyśle
postanowiliśmy więc przetestować Le Connaisseura na Ordynackiej. Ale tu
dla odmiany okazało się, że restauracji tej już nie ma, a jej miejsce
zajęła nowa - Pellicano (ul. Ordynacka 13). Zgodnie z zamieszczonym na FB menu miała to być
restauracja głównie rybno-mięczakowata, jednak wśród wszystkich tych
morskich stworzeń w menu pływała też jedna krowa. Zadzwoniliśmy więc
upewnić się, czy w dniu dzisiejszym stek jest dostępny, żeby
biedna A też mogła coś zjeść. Upewniwszy się że stek jest,
zarezerwowaliśmy stolik.
Wystrój restauracji nawiązuje do tematyki przewodniej menu. Na ścianie przy wejściu mamy naklejoną ławicę szklanych rybek, na kolejnych ścianach uczymy się anatomii krewetki czy konika morskiego. Poza przemalowaniem ścian i dowieszeniem nowego oświetlenia reszta lokalu nie zmieniła się w stosunku do wystroju poprzedniej restauracji. Całokształt jest więc patchworkowaty i trochę niekonsekwentny. Jednym zdaniem: widać, że właścicielom zależało na szybkim i budżetowym otwarciu nowego miejsca. Siadając więc przy jednym ze stolików (z bardzo wygodnymi krzesłami) mamy nadzieję, że niedostatki te zostaną klientom zadośćuczynione przez kucharzy.
Kelnerzy też jak widzimy świeżo zrekrutowani, jeden drugiemu szepcze do ucha, że zupę to najpierw trzeba podać pani. Ale pomimo że brak im trochę ogłady w kontaktach z klientem to sprawiają wrażenie bardzo sympatycznych - jest potencjał! Chociaż ja na naszego tym niemniej jestem zły - zabrał mi nakrycie i jeszcze sugerował, żeby mnie do pieca wrzuci. Myślał że taki śmieszny jest. Dzikuś tu przyszedł jako gość a nie danie, hello!
Przepytujemy więc naszego kelnera co dziś poleca. Zachwala więc ceviche z okonia, które jest ponoć bardzo popularne wśród gości (bierzemy!) a z dań głównych poleca stek z tuńczyka, którego na codzień nie ma w karcie, ale ponieważ "był ładny tuńczyk" to wzięli i oto jest stek. Poza tym bierzemy sałatkę ze szpinaku z gorgonzolą oraz drugi stek, tym razem wołowy.
Podoba nam się na pewnego rodzaju nonszalancja wśród obsługi, której przedstawicielem był uśmiechnięty szef, sprawiający wrażenie nieco roztargnionego, kochającego swoją robotę szypra rozklekotanej łodzi, którego już nic w życiu nie zaskoczy. Zobaczył ładnego tuńczyka i go włożył do tymczasowej karty. Kelner opowiedział nam, że jakiś czas wcześniej znajomi szefa ustrzelili coś na polowaniu - przyjął zwierzę na kuchnię. Aż się boję czy warszawskie zoo nie robi wraz z początkiem roku remanentu...
Wracając do jedzenia: przed przystawkami, choć po całkiem długim oczekiwaniu, na stół wjeżdża koszyczek pieczywa i pesto z rukoli. W pierwszej chwili doszliśmy do wniosku, że chyba im te przystawki nie wyszły (bo jakąś kłótnię słyszeliśmy z kuchni), i żeby nas spacyfikować na kolejne 20 minut przynoszą nam te przegryzajkę - inaczej przynieśli by ją od razu a nie po 20 minutach :) Ale jesteśmy dziś w dobrym humorze, a pesto okazuje się świetne (głównie jest to zasługa dobrej oliwy), więc nie marudzimy.
Ceviche z okonia. Ja, w lasach chowany, myślę sobie - sewicze to jakaś nazwa drzewa? Ale nie, to tradycyjna peruwiańska potrawa - lekko zamarynowana w soku limonkowym surowa ryba, z dodatkiem cebuli i ostrej papryki. Połączenie kwaśnego, delikatnego rybnego i ostrego smaku, plus do tego zachowana zasada konsystencjonalizmu - cebula chrupie, rybka miękka. Wymaga oczywiście, żeby ryba była idealnie świeża - i była. Oprócz tego, że jak dla mnie za dużo pieprzu który zabijał rybę - ale może tak miało być - to smakowało, ale nie do każdego dania głównego ta przystawka pasuje, więc ostrożnie!
Sałatka ze szpinaku z gorgonzolą, pomarańczami i granatem jest niezła, chociaż nie powalająca. Duży plus za to, że szpinak - choć po wielkości liści sądząc dosyć leciwy - zupełnie nie jest gorzki. Połączenie gorgonzoli i granatów sprawdza się jak zwykle, zupełnie za to nie pasują do całokształtu słodkie pomarańcze. Ale że są same z siebie pyszne zostają skonsumowane osobno.
Następnie na stole pojawiają się steki.
Stek z tuńczyka z cukinią na wierzchu i warzywami na parze. Od końca - warzywa jak warzywa. Cukinia - w formie przypieczonej na wierzchu tuńczyka. Takie połączenie przeczy lansowanemu przez bary mleczne i stołówki zwyczajowi, że do ryby musi być dodatek kwaśny. Nawet ja, za warchlaczka, jadłem niezapomnianego tuńczyka w sosie szczawiowym - a tu na "mdło". Ale tak kucharz zaproponował, tak wybrałem więc tak mam. Sam tuńczyk - przypieczony z wierzchu, w środku well done. Smakował, bo był bardzo delikatny - ale ideałem byłoby, żeby w środku dużo bardziej surowy - ciemnoróżowy. Taki wniosek na przyszłość - zamawiać jednak "rare", aby tylko zimny nie był, i na wszelki wypadek brać ze sobą palnik do creme brulee :)

Stek wołowy w sosie grzybowym z grillowanymi warzywami i rozmarynowymi ziemniaczkami w mundurkach. Mięsko słusznej grubości i smakowite, niestety - tak jak z tuńczykiem - medium rare okazuje sie byc solidnie wysmażone. Ale na szczęście stek nie stał się zelówiasty. Sos grzybowy za to rewelacyjny, został niemal wylizany z talerza. Ziemniaczki bardzo aromatyczne, warzywa - jak to warzywa.
Deser się w dzikusiowym brzuszku już niestety nie zmieścił, więc nie będzie recenzji - może następnym razem.
Pellicano z racji wieku dziecięcego na ten moment nie może sprzedawać wina, więc go nie sprzedaje, tzn jak się sami chwalą na Facebooku na razie jest "on the house". Jedno co możemy powiedzieć, że butelkę francuskiego merlota (znak czasów, francuskie wina prócz regionu podają szczep, to tak jakby Polakowi do schabowego dodawać informację "z wieprzowiny") oceniamy jako delikatne, bez uczucia zniechęcenia, bez narzucania się jakiegoś konkretnego smaku, sympatyczne i pasujące do wszystkiego (prócz steka z wołu, gdzie by się jakiś konkret przydał).
Ogólne wrażenie jest takie, że Pellicano nie jest decydowanie miejscem na randkę - trochę brakuje klimatu, ale na niezobowiązującą kolację z rodziną/przyjaciółmi, zwłaszcza jeśli ktoś jest miłośnikiem mariscos, bardzo polecam.